„Akuszerki”, powieść Sabiny Jakubowskiej opowiadająca o pracy wiejskich akuszerek XIX i XX wieku, odniosła w Polsce ogromny sukces: książka stała się bestsellerem i już wkrótce zostanie przetłumaczona na język angielski, a ekranizacją jest zainteresowana sama Agnieszka Holland („Zielona granica”). Rozmowa o porodach w dawniejszych czasach, pracy akuszerek w Polsce XIX wieku i sile wiary katolickiej.
Jak powstał pomysł, aby napisać powieść o pracy wiejskich akuszerek w Pani kraju rodzinnym?
W mojej głowie spotkało się kilka pomysłów. Pierwszy dotyczył przedstawionego świata. Od wielu lat pracowałam nad interdyscyplinarnym doktoratem, bazującym na historii mojego regionu, mojej wsi Jadowniki w Małopolsce, 60 km na wschód od Krakowa. Dlatego najważniejsze wydarzenia historyczne w mojej powieści są prawdziwe: nie tylko daty i fakty, ale także szczegóły topograficzne, etnograficzne, przyrodnicze, meteorologiczne, fazy księżyca. Wszystko to stanowi dekoracje, w których umieściłam fikcyjne bohaterki i ich losy. Akcja powieści zaczyna się w roku 1885 a kończy w 1950. Bohaterkami są akuszerki Franciszka Diabelec i jej matka Regina Perkowa, przyjmujące porody w tradycyjnej społeczności wiejskiej. Regina należy do pokolenia akuszerek przekazujących sobie tradycyjną wiedzę i umiejętności, natomiast Franciszka to wykształcona dyplomowana położna. Każdy rozdział opowiada nie tylko o czasach, w jakich przyszło żyć ludziom, a położnym – wychodzić z domu aby nieść pomoc, ale przede wszystkim o porodach. O tym, co kobietom pomaga rodzić, co daje im poczucie bezpieczeństwa, co sprawa, że poród płynie. Dlatego w pewnym sensie jest to opowieść uniwersalna, jej akcja mogłaby dziać się gdziekolwiek indziej na świecie, bowiem wszędzie na Ziemi rodzą się ludzie i ktoś śpieszy na pomoc rodzącym kobietom. Uniwersalna jest też potrzeba kobiet, aby czuć się bezpiecznie. Jednakże realizacja tej potrzeby pozostaje już sprawą indywidualną. Wiem o tym dobrze, ponieważ jestem także doulą, niemedycznym wsparciem w okresie macierzyńskim. Towarzyszę kobietom przy porodach. Kocham ten żywioł i bardzo chciałam napisać powieść o kobiecej perspektywie rodzenia, o naturalnym, spokojnym, wertykalnym porodzie. Prawie każdy rozdział jest też ilustrowany fragmentem cytowanym z autentycznego źródła historycznego, jakim jest zeszyt mojej prababki Anny Czerneckiej, która w 1886 roku zapisała wszystkie lekcje z Cesarsko-Królewskiej Szkoły Położnych w Krakowie. Anna pojawia się także w powieści jako przyjaciółka głównej bohaterki. A zatem ta opowieść wypływa z wielu inspiracji.
Wiejskie akuszerki w Pani powieści są ściśle związane z życiem codziennym ludzi. Nie tylko uczestniczą w porodach, ale często też udzielają chrztu tuż po porodzie i są wpisywane do metryk kościelnych z adnotacją „obstetrix”. Z drugiej jednak strony częściowo panował jeszcze strach, że to czarownice. Jakie były w tamtych czasach relacje między ludźmi wierzącymi i Kościołem w Polsce (pod zaborami) a akuszerkami?
Tradycyjne akuszerki, tak zwany babki, używały różnych metod. Niektóre były intuicyjne, niemal psychologiczne, choć XIX-wieczni etnografowie określali je jako zabobony. Wiejska społeczność traktowała dawne akuszerki z pewną ostrożnością, ponieważ obcowały z Życiem i Śmiercią. Zmiana dokonała się w XIX wieku. Małopolska znalazła się pod panowaniem Cesarstwa Austriackiego. Cesarz przypisał wykształconym, dyplomowanym akuszerkom rolę urzędników państwowych. Miały prowadzić dokumentację, w razie potrzeby wzywać lekarzy, chrzcić dzieci, zgłaszać urodzenia do parafii chrześcijańskich lub gmin żydowskich. Akuszerki podlegały kontroli. A zarazem w tradycyjnych społecznościach wsi i miast były osobami dobrze znanymi, które przyjmowały na świat kolejne pokolenia.
Życie i śmierć cechowały się kiedyś znacznie większą bliskością niż w dzisiejszych czasach. Obie Pani główne bohaterki posiadają dar widzenia zbliżającej się śmierci i zawsze traktują "Łaskawość" z głębokim szacunkiem. Zupełnie inaczej niż w opisanym oddziale położniczym w Krakowie, gdzie śmierć jest zwalczana całkowicie bez emocji. Czy powodem tej dwoistości jest różnica poziomu postępu na wsi i w mieście, czy też odzwierciedla ona głębszą religijność ludzi na wsi?
Wieś w XIX i XX wieku obarczona była dużą śmiertelnością, nie tylko w okresie okołoporodowym. Bieda, głód, trudne warunki, epidemie, słaba higiena, wojny i znów epidemie… Ludzie mówili „Bóg dał, Bóg wziął. Błogosławione niech będzie Imię Jego“ – co nie znaczy, że nie cierpieli i nie tęsknili za swoimi utraconymi bliskimi. Ale mieli większą akceptację tego zjawiska, ponieważ to był powszechny los, utrata dziecka czy dzieci, współmałżonka, i związana z tym bezsilność. Wiara była siłą tych ludzi. Ludzie rodzili się i umierali często w tym samym łóżku, w swoim środowisku, otoczeni rodziną, słysząc modlitwy swoich bliskich. Wiejskie położne także odwoływały się do wiary, pomagając kobietom radzić sobie z trudami macierzyństwa albo towarzysząc odchodzącym na tamten świat. Natomiast kolejne pokolenia akuszerek coraz częściej znajdowały zatrudnienie w miejskich szpitalach. Ukazany w powieści szpital należał do Uniwersytetu Jagiellońskiego, a zatem jako klinika ratował najtrudniejsze przypadki. Tam obowiązywały przede wszystkim medyczne procedury. Przy szpitalu funkcjonował kościół, ale wiara była już prywatną sprawą personelu i pacjentek.
Na początku Pani powieści dobrze widać początkowo ogromny kontrast między szlachtą a chłopstwem – pod względem własności i praw, ale także obyczajów. Na przykład imieniem Maria można było chrzcić wyłącznie niemowlęta pochodzenia szlacheckiego, a chłopstwo miało do dyspozycji alternatywę Marianna. Czy był to wymóg władz kościelnych czy świeckich, aby tylko dzieci szlacheckie chrzcić imieniem Matki Bożej?
O imieniu decydował bardzo często ksiądz. W tradycyjnej chrześcijańskiej społeczności wiejskiej istniał bardzo interesujący obyczaj związany z nadawaniem imion, który bardzo dokładnie zbadałam właśnie w mojej rozprawie doktorskiej. Nadawano imiona świętych Kościoła katolickiego, najczęściej zgodnie z dniem nadchodzącego patrona lub patronów lokalnych, a także imiona nadawane na cześć dziadków i babć, rodziców i rodziców chrzestnych. Czasem wybierano imiona wzorów osobowych, w duchu patriotycznym albo lokalnym, lub odzwierciedlających wpływy kultury. Ale faktycznie, imię Maria uważano od średniowiecza za tabu sakralne, tylko Matka Boska mogła je nosić, inne kobiety nie były go godne. Z czasem imię to pojawiło się w rodzinach królewskich i arystokratycznych. Wśród chłopów zaczęło być stosowane dopiero w XX wieku. Wcześniej dziewczynki chrzczono i zapisywano Marianna, a zdrobniale zwano Marysia.
Czy podczas swojej pracy badawczej związanej z napisaniem książki znalazła Pani rzeczywiście dowody na to, że kiedyś, tak jak to Pani opisuje, kobietom rodzącym przykładano krzyż do bioder lub pośladków, aby ułatwić poród?
Nie. Jest to sytuacja wykreowana przeze mnie. Czytałam wiele o różnych starodawnych zwyczajach związanych z porodem, gdzie myślenie magiczne przeplatało się z religijnym i często dawało dobre efekty. Nie tylko w średniowiecznej czy nowożytnej Europie, ale też u innych kultur. Używano różnych skojarzeń, akcesoriów. Prowadziłam też wywiady z wiejskimi kobietami, które miały ponad 90 lat, i one mówiły mi, że nieraz przy porodzie akuszerka masowała im plecy w okolicach kości krzyżowej. Równocześnie mam doświadczenie z mojej praktyki douli, że tzw. kontrucisk (lub przeciwucisk – po niemiecku prawdopodobnie Gegendruck) jest bardzo skuteczną metodą zmniejszającą odczucia bólowe i przynoszącą postęp porodu. Do tego trzeba dużo siły i wytrzymałości. Mocne męskie dłonie świetnie się nadają. Tylko jak skłonić do tego niecierpliwego XIX-wiecznego rolnika, który uważa, że poród to jest babska sprawa? Wyobraziłam sobie więc, że Regina Perkowa używa krzyża, by uspokoić rodzącą i skłonić do współpracy jej męża w takim oto wielokierunkowym działaniu przynoszącym ulgę.
Chrześcijańska pobożność odgrywa również rolę w opisanych w Pani powieści porodach: na przykład matki-szlachcianki i gorliwie wierzące chłopki nalegają, aby ich córki rodziły po "chrześcijańsku", to znaczy w łóżku, leżąc na plecach. Czy znalazła Pani źródła historyczne, które dowodzą, że Kościół tego wymagał, czy było to po prostu wyobrażenie głęboko religijnych ludzi?
To miało związek ze zmianą, która pojawiła się dopiero w XVI-XVII wieku, kiedy na królewskich i arystokratycznych dworach porody powierzono w ręce medyków – mężczyzn. Od tej pory pozycja horyzontalna przy porodzie zaczęła być postrzegana jako dowód wysokiej pozycji społecznej, w przeciwieństwie do prostych kobiet, które odczuwając kolejne fale skurczów, niemal do końca zajmowały się zwykłymi domowymi i gospodarczymi czynnościami, a zatem pozostawały w pozycji wertykalnej i rodziły szybciej i lżej. Z czasem przekonanie, że „wypada leżeć” wpojono kobietom wszystkich warstw społecznych. Presja opierała się na przekonaniu, że ciało jest nieczyste, nieprzyzwoite, powinno być zakryte, niewyeksponowane. Nie sądzę, by Kościół wypowiadał się na ten temat – raczej społeczeństwo samo sobie to zrobiło, łącząc moralność z kontrolą i odcinając kobiety od tego, co naturalne.
Pani powieść zostanie wkrótce opublikowana w języku angielskim, a sławna na całym świecie Agnieszka Holland zarezerwowała sobie opcję filmową. Czy ma Pani nadzieję, że w najbliższym czasie ukaże się też niemieckie tłumaczenie?
Mam nadzieję, że tak. Tym bardziej, że moja powieść rozpoczęła swą zagraniczną przygodę właśnie od Niemiec. Tu bowiem, na Targach Książki w Lipsku, „Akuszerki” reprezentowały Polskę, będąc nominowane do EUPL, Literackiej Nagrody Unii Europejskiej.
Die Printausgabe der Tagespost vervollständigt aktuelle Nachrichten auf die-tagespost.de mit Hintergründen und Analysen.
 
      




